3 sierpnia 2021

W niedzielę 25 grudnia 2011 roku katolicki kościół św. Teresy w Madalla, w północnej Nigerii, zapełnił się tysięcznym tłumem wiernych. Nikt nie przeczuwał tragedii.

Przypadające w tym dniu Święto Narodzenia Pańskiego niosło w cywilizowanych wspólnotach pokój i poczucie jedności. Od wieków w owym dniu ludzie wydawali się być inni, lepsi. W bożonarodzeniowe Święto w domach cichły kłótnie i swary; tu i ówdzie bywało nawet, że milkły działa na frontach, a żołnierze wrogich armii składali sobie życzenia. Jednakże w Madalla ten dzień miał być inny.

O godzinie 8 rano poranna Msza dobiegła końca. Wierni zaczęli opuszczać świątynię. Nagle na przykościelny teren wjechała toyota camry. Siedem metrów od świątyni pojazd został zatrzymany przez dwóch policjantów strzegących porządku. Stróże prawa chcieli wylegitymować kierowcę i jego towarzysza. Nie zdążyli. Toyota eksplodowała z ogłuszającym hukiem, zwalając z nóg wszystkich dookoła. Ci, którzy zdołali przeżyć, po chwili podźwigali się w oszołomieniu, z niedowierzaniem rozglądając się wokoło. Plac przed kościołem przypominał jatkę.

Wesprzyj nas już teraz!

Pewien ojciec rodziny, który uczestniczył w Mszy wraz z małżonką i czterema małymi córeczkami, tuż przed detonacją opuścił kościół i zmierzał do samochodu zaparkowanego po drugiej stronie ulicy. Zeznał potem: „Wszędzie był dym i kurz. Nic nie widziałem. Szukałem żony i córek. Żonę znalazłem przed kościołem, była cała zakrwawiona. Ktoś ją zabrał karetką do szpitala. Była pokryta ranami, leżała przez sześć dni w śpiączce, zanim się obudziła. Dziewczynek długo nie mogłem znaleźć – wszystkie leżały w kawałkach przy drodze. Miały rany na brzuchu, rękach i nogach, ciała rozszarpane… Żona, gdy tylko się obudziła, od razu wiedziała, że nie żyją”.

W zamachu na kościół św. Teresy zginęły czterdzieści trzy osoby, nie licząc obu terrorystów-samobójców. Tego samego dnia bomby wybuchły także w miastach Jos, Gadaka, Kano,  Damaturu. Gdy uwzględnimy ofiary serii ataków, do jakich doszło w tygodniu poprzedzającym Boże Narodzenie, okaże się, że terroryści „uczcili” święto narodzin Zbawiciela mordując przeszło stu Nigeryjczyków. Do zamachów przyznała się islamistyczna sekta – Boko Haram.

Mroczny świt Afryki

Nigeria, ongiś brytyjska kolonia, uzyskała niepodległość w roku 1960, który został okrzyknięty Rokiem Afryki. W ciągu owych 12 nieszczęsnych miesięcy mocarstwa Zachodu uznały suwerenność aż siedemnastu państw Czarnego Kontynentu.

Trudno dziś zracjonalizować ową „wolnościową”, dekolonizacyjną manię, jaka w tamtym czasie opanowała umysły decydentów. Wedle ich wizji obdarowanie krain afrykańskich niepodległością miało być początkiem powszechnej szczęśliwości, prawdziwego ziemskiego raju. Tymczasem mieszkańcom ziem „wyzwalanych spod jarzma kolonialnego ucisku” zafundowano piekło na ziemi. Tubylcze „elity” okazały się być bardzo sprawne w wymachiwaniu karabinami oraz pomnażaniu swych prywatnych fortun, natomiast kompletnie przerosło je kierowanie nowoczesnym państwem.

W ramach potwornego multietnicznego eksperymentu kazano żyć obok siebie setkom plemion, często skłóconym ze sobą, które do tej pory tylko władza białego człowieka powstrzymywała przed wzajemną rzezią. W samej Nigerii specjaliści doliczyli się 250 nacji, o odmiennej historii i kulturze, mówiących 521 odrębnymi językami, wyznających różne religie. Jakim cudem miały one stopić się w jeden naród?

Nigeria wybiła się na niepodległość bez wojen narodowowyzwoleńczych, bez rozlewu krwi. Rychło jednak kraj pogrążył się w chaosie. Wybuchały gwałtowne zamieszki, zwolennicy skłóconych partii mordowali się nawzajem, miały miejsce wojskowe zamachy stanu. Szczególnie groźny był narastający konflikt między muzułmanami i poganami z plemion Hausa, Fulani i Joruba, a chrześcijańskim (w głównej mierze katolickim) ludem Ibo.

Latem i jesienią 1966 roku w Nigerii doszło do serii pogromów Ibów – w ciągu kilku tygodni zamordowano ich 30.000. W roli oprawców wystąpiły zarówno bojówki muzułmańskie, jak i żołnierze armii rządowej. Setki tysięcy uchodźców schroniło się na ojczystych ziemiach Ibów na wschodzie kraju. W następnym roku Ibowie, „świadomi nadrzędnej władzy Boga Najwyższego nad całą ludzkością” ogłosili niepodległość swej ojczyzny – Biafry. W odpowiedzi rząd federalny w Lagos rozpoczął wojnę totalną, używając jako broni głodu. W 1970 roku Biafra upadła. Ponowne „zjednoczenie” Nigerii zbudowano na trupach dwóch milionów chrześcijan. Interesujące, że ludobójczy reżim w Lagos uzyskał niezwykle szerokie wsparcie z zagranicy – ze strony państw islamskich, bloku sowieckiego oraz… niektórych zachodnich demokracji (szczególnie Wielkiej Brytanii), obficie zaopatrujących go w broń.

Choć po zdławieniu wolnościowego zrywu Biafrańczyków nie było już rzezi na taką skalę, nigeryjscy wyznawcy Chrystusa byli wciąż wystawieni na ataki radykalnych grup islamskich. Tylko w ostatnim roku XX stulecia przemoc na tle religijnym zebrała dwa tysiące ofiar śmiertelnych. M.in. w maju 2000 roku w Kadunie zginęło dwustu ludzi, w tym młody ksiądz Clement Ozi Bello – dawny muzułmanin, który doznał łaski nawrócenia i w 1999 r. został wyświęcony na kapłana, teraz zgładzony z wyjątkowym okrucieństwem (przed śmiercią oprawcy wyłupili mu oczy).

Nowym zjawiskiem było wprowadzenie islamskiego prawa karnego (szariatu) w 12 (spośród 36) stanach Nigerii. Wzburzenie zachodnich mediów wywołały przypadki skazania na śmierć paru kobiet oskarżonych o cudzołóstwo. Zagranicznych dziennikarzy mniej obchodziły sankcje nakładane na chrześcijan, takie jak utrudnianie udziału w nabożeństwach, bądź zwalnianie z pracy pielęgniarek i nauczycielek (za to, że w miejscu pracy nie zakrywały włosów i twarzy zgodnie z nakazem Koranu), czy wreszcie oskarżenia o rzekome bluźnierstwo przeciw Mahometowi.

Boko Haram

Około 2002 roku w północno-wschodniej Nigerii ujawniła się muzułmańska sekta. Jej założyciel, kaznodzieja Mohammed Yusuf miał ambicję oczyszczenia nauk Mahometa z „grzesznych naleciałości”.

Postulował przy tym obalenie świeckich władz kraju, ustanowienie kalifatu, rozciągnięcie prawa szariatu (w zradykalizowanej formie) na wszystkie 36 stanów Nigerii, wreszcie usunięcie „obcych wpływów” z edukacji, kultury, rozrywki i życia publicznego. Wspólnota znana była pod wieloma nazwami – Społeczność Ludzi Sunny, Misji i Dżihadu;  Sunnickie Zrzeszenie na Rzecz Nawracania na Islam;  Sunnickie Braterstwo Wykonujące Świętą Wojnę i wiele innych. Powszechnie przyjęło się określenie Boko Haram. Boko to zmodyfikowany alfabet łaciński służący do zapisu języka hausa i arabskiego; w szerszym znaczeniu – „zachodni” model edukacji. Haram to rzecz zakazana, grzeszna. Boko Haram oznacza więc zakaz „zachodniej” edukacji. Trzeba przyznać, że nauki Yusufa trafiały nie tylko do najniższych  warstw społeczeństwa, mających niewiele do stracenia, a przez to chętnie nadstawiających ucha podszeptom radykałów. Wśród wyznawców kaznodziei byli też wykładowcy uniwersytetów, studenci, bankierzy, urzędnicy. Wspólnota występowała nie tylko przeciw innowiercom, ale i mahometanom, którzy nie chcieli takiej „reformy religii”.

Mohammed Yusuf otworzył w mieście Maiduguri centrum nauk islamu. Nie poprzestał na działalności kaznodziejskiej. Sekciarze przechodzili szkolenie paramilitarne. Ich pierwszy obóz treningowy, założony w pobliżu granicy z Nigrem, nosił wymowną nazwę „Afganistan”. Okoliczna ludność mówiła powszechnie o „nigeryjskich talibach”. Coraz częściej dochodziło do incydentów zbrojnych. W lipcu 2009 roku zaniepokojone władze wysłały wojsko, by zająć tajne bazy wspólnoty. W odpowiedzi Yusuf wezwał do rewolty. Przez pięć dni toczyły się zaciekłe walki w stanach Kano, Yobe i Borno. Sekciarze podpalali kościoły, porywali z ulic chrześcijan, następnie torturowanych w „ośrodkach nauki islamu”; tym, którzy odmawiali konwersji na islam, podrzynano gardła albo odrąbywano głowy. Wojsko w końcu zdusiło rewoltę. Mohammeda Yusufa aresztowano, a następnie „zastrzelono podczas próby ucieczki” (co nie tylko w Nigerii jest eufemistycznym określeniem pozasądowej egzekucji).

Nie rozwiązało to problemu. Sekta przetrwała i kontynuowała działalność w podziemiu. Na jej czele stanął Abubakar Shekau, najgorliwszy uczeń Yusufa. Ogłosił on, że sam Allah nakazał mu „zabijać, ścinać i okaleczać innowierców”. W styczniu 2010 roku jego ludzie rozpoczęli kampanię terrorystyczną. Atakowano urzędników, policjantów i wojskowych, jednak ulubionym celem organizacji była ludność cywilna. Przeprowadzono mnóstwo zamachów na chrześcijańskie świątynie, takich jak opisany na wstępie atak na kościół św. Teresy. Tylko na przestrzeni kilku miesięcy 2012 roku odnotowano m.in. wybuch dwóch samochodów-pułapek obok kościoła w Kadunie (20 zabitych), zastrzelenie 19 wiernych podczas modlitwy w Otite, samobójczy zamach w tłumie wiernych znów w Kadunie (8 zabitych), napad bojówkarzy na świątynię w Peri podczas pasterki (6 zabitych, kościół podpalono).

Przebieg ataków oddziałów Boko Haram na wioski i miasteczka przywodził na myśl modus operandi Ukraińskiej Powstańczej Armii – zabijano każdego, kto nawinął się pod lufę bądź ostrze maczety, a gdy była okazja, wobec ofiar stosowano przerażające tortury. W maju 2014 roku w najeździe na miasto Gamboru Ngala zgładzono 300 osób. Ponury rekord padł w styczniu następnego roku w Baga i Doron Baga, gdzie uśmiercono być może nawet 2000 ludzi. W wielu rejonach nastał głód, celowo wywołany przez dżihadystów działaniami takimi, jak rzeź w Koshebe w listopadzie 2020 roku, kiedy to pochwycono 110 rolników zbierających ryż na polach uprawnych – wszystkim następnie poderżnięto gardła. Sześć lat wcześniej w Dagon Fili nad jeziorem Czad zarżnięto bądź utopiono 48 sprzedawców ryb.

Nikt nie był pewny dnia ani godziny. Zagrożeni stali się bywalcy dyskotek i pubów, jak owych 25 klientów zmasakrowanych w trzech piwiarniach w Maiduguri. Innym razem w Jos zginęło aż 118 osób – najpierw bomba eksplodowała na zatłoczonym targowisku; trzydzieści minut później druga detonacja koło pobliskiego szpitala zrujnowała parking zatłoczony karetkami pogotowia, zwożącymi rannych z pierwszego zamachu.

W drugiej dekadzie XXI stulecia Boko Haram zgładziła kilkadziesiąt tysięcy ludzi, zajmując drugie miejsce wśród najkrwawszych ugrupowań terrorystycznych na świecie. Sekciarze dali się przelicytować tylko afgańskim talibom.

Dzieci

Sekciarze z zaciekłością atakowali szkoły. W nocy z 28 na 29 września 2013 roku wdarli się do akademika Wyższej Szkoły Rolniczej w Gujbie, zabijając 44 studentów w wieku od 18 do 22 lat.

Boko Haram porwała tysiące dzieci – część wyszkolono na janczarów wojującego islamu, inne gwałcili lubieżni „bojownicy”, jeszcze inne sprzedawano na współczesnych targach niewolników, zapewniając organizacji dopływ gotówki. Głośne było porwanie 276 licealistek z bursy w Chibok w 2014 roku. Rebelianci przewieźli uprowadzone dziewczęta do sąsiedniego Kamerunu i Czadu, zapowiadając, że będą je sprzedawać „poniżej dolara za sztukę”. Część porwanych odzyskała wolność po tym, jak ich rodziny zapłaciły słony okup; niektóre zbiegły z niewoli, inne wymieniono za schwytanych terrorystów. Jednakże po przeszło 100 dziewczętach przepadł ślad. Zachęceni sukcesem tej „operacji” terroryści wielokrotnie przeprowadzali podobne napady – wystarczy wspomnieć porwanie 344 chłopców w Kankarze w grudniu 2020, czy uprowadzenie 279 dziewcząt w Jangebe w lutym 2021 roku.

W oddziałach polowych „partyzantów” służy mnóstwo dzieci – potwierdzono obecność nawet 12-latków. Poddane praniu mózgu, walczą do upadłego, nadto bez oporów dokonują najbardziej odrażających zbrodni. Boko Haram z lubością używa dzieci (także kobiet) do przeprowadzania samobójczych zamachów bombowych. O ile w roku 2014 w Nigerii odnotowano cztery ataki suicydalne dokonane przez nieletnich, to w ciągu następnych dwóch lat było ich aż osiemdziesiąt sześć. Najwięksi spece od antyterroryzmu muszą czuć się bezradni, słysząc o przypadkach takich jak w Maiduguri, gdzie dziesięcioletnia dziewczynka zdetonowała pas szahida (kamizelkę z materiałami wybuchowymi ukrytą pod ubraniem), zabijając 10 przypadkowych przechodniów.

Pożar globalny

Boko Haram nie mogłaby działać prężnie bez politycznego parasola. Ciche wsparcie zapewniali lokalni politycy, członkowie parlamentu, niektórzy oficerowie wojska i służb specjalnych, wpływowi biznesmeni. Macki sekty zdawały się sięgać wszędzie.

Wpływowi sponsorzy pochodzili także z zagranicy. Boko Haram współpracowała w przeszłości z Al-Kaidą Islamskiego Maghrebu (AQMI), z somalijskim ruchem Asz-Szabab, z Frontem Obrony Muzułmanów w Czarnej AfryceRuchem na Rzecz Jedności i Dżihadu w Afryce Zachodniej, wreszcie z Państwem Islamskim (ISIS). W roku 2015 lider sekty Abubakar Shekau podporządkował się Państwu Islamskiemu; potem wszakże pokłócił się ze swymi pryncypałami. Zaowocowało to rozłamem w sekcie. Opozycja powołała Państwo Islamskie Prowincji Afryki Zachodniej (ISWAP), odwołujące się do idei globalnego dżihadu. Między „tradycyjną” Boko Haram a ISWAP toczyła się zacięta wojna. 19 maja 2021 roku Abubakar Shekau, osaczony przez oponentów, wysadził się w powietrze.

Nie sposób przewidzieć, jak śmierć wodza Boko Haram wpłynie na sytuację Nigerii. Można założyć, że zginie jeszcze mnóstwo ludzi. Oto bowiem w rozgrywkę włączają się nowi aktorzy dramatu. Jednymi z najniebezpieczniejszych są islamiści z pasterskiej grupy etnicznej Fulani. W roku 2016 liczba ich ofiar przewyższyła działania Boko Haram. Mordują, grabią i wypędzają przede wszystkim chrześcijańskich rolników. Mówi się, że działania pasterzy to sposób na „subtelną islamizację Nigerii”.

Najnowsze raporty ONZ szacują liczbę ofiar wojny na przestrzeni ostatnich 12 lat w Nigerii na 350.000 zgonów, w większości strat pośrednich (efekt głodu i epidemii, będących następstwem walk). Miliony ludzi stały się „wewnętrznymi uchodźcami”, porzucając domy i dobytek w zagrożonych rejonach. W roku 2020 Nigeria zajmowała niechlubne 9. miejsce wśród krajów, gdzie sytuacja wyznawców Chrystusa jest najgorsza. Tylko w owym roku z powodu wyznawanej wiary zamordowano 3530 chrześcijan. Jedynie w minionych sześciu latach zburzono 2000 kościołów.

 

Postscriptum

Światłość dla pogan

30 marca 2021 roku w wiosce Aye-Twar w diecezji Katsina-Ala, ksiądz Ferdinand Fanen Ngugban, wikary tutejszej parafii św. Pawła odprawiał poranną Mszę świętą.

Był Wielki Wtorek, trzeci dzień Wielkiego Tygodnia, dlatego w Ewangelii wierni usłyszeli zapowiedź zdrady Judasza i zaparcia się św. Piotra. Wcześniej było czytanie z Księgi proroka Izajasza: „To zbyt mało, iż jesteś Mi Sługą dla podźwignięcia pokoleń Jakuba i sprowadzenia ocalałych z Izraela! Ustanowię cię światłością dla pogan, aby moje zbawienie dotarło aż do krańców ziemi”.

Ksiądz Ferdinand otrzymał święcenia kapłańskie przed zaledwie sześcioma laty. Ludzie bardzo cenili go za zaangażowanie, gorliwość i pracowitość, a zwyczajnie lubili za radosny uśmiech stale obecny na jego twarzy, także za wrodzoną nieśmiałość, której nie potrafił przezwyciężyć. Teraz, kiedy po Mszy ostatni wierni opuścili kościół, kapłan krzątał się jeszcze, porządkując wnętrze. Jego myśli zaprzątał zapewne planowany na Wielki Czwartek wyjazd do Katsina-Ala, gdzie w katedrze św. Gerarda Majelli miał wraz z innymi duchownymi odnowić śluby kapłańskie podczas Mszy Krzyżma.

Wtem na zewnętrz rozpętała się dzika wrzawa. Ksiądz pospieszył ku wyjściu, ale ledwie przekroczył próg, wpadł na gromadę wrzeszczących i wymachujących bronią osobników. Ich wygląd i zachowanie nie wróżyły niczego dobrego. Byli to bojówkarze z milicji nieżyjącego już watażki Terwase’a Akwazy, znanego jako „Gana”.

Imć „Gana”, syn pogańskiego czarownika, sam również parał się czarną magią (jak twierdzili jego czciciele, zyskał nadnaturalną moc po dokonaniu rytualnego mordu na własnej 12-letniej córce). Zarabiać na chleb zaczął jako drobny kryminalista, a ukoronowaniem jego kariery było szefowanie potężnym i wpływowym gangiem terroryzującym stan Benue. „Gana” został przeszkolony wojskowo przez muzułmańskich pasterzy Fulani i walczył dla nich wraz ze swymi kompanami jako najemnik. Wśród niezliczonych zbrodni jakie popełnił, było wiele napadów na wspólnoty chrześcijańskie. Mogło to wynikać z osobistych przekonań przedstawiciela szamańskiego rodu, mogło też być realizacją zleceń fulańskich sprzymierzeńców. Po wielu latach wojsko ubiło „Ganę”, ale jego ludzie byli wciąż aktywni.

***

Ksiądz Ferdinand próbował cofnąć się do wnętrza kościoła. Nie zdążył. Rozległ się strzał – kula ugodziła kapłana w ramię. Ferdinand zachwiał się, osunął na kolana. Modlił się… Wtedy jeden z napastników strzelił mu w głowę. Bojówkarze ruszyli zaraz uliczkami wioski, podpalając mijane chaty. Od ich kul zginęło jeszcze sześciu parafian, inni w popłochu ratowali się ucieczką.

W umęczonej Nigerii rozpoczął się kolejny, trudny dzień.

Andrzej Solak

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(2)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie